Atrakcje Jamajki czekają na odkrycie
Nie potrafimy przez dłuższy czas bezczynnie wysiedzieć na plaży, znaczy ja nie, Kasia dałaby radę 🙂 Szybko się nam nudzi i szukamy co by jeszcze pozwiedzać. Tak też było i tym razem, kilka dni plażingu to za dużo, więc zorganizowaliśmy sobie dodatkowe atrakcje.
Ahoj przygodo
Przypłynął po nas katamaran i zabrał w nieznane, no dobra, nie do końca w nieznane, bo wiedzieliśmy gdzie płyniemy. Do ujścia rzeki Dunn, miejsca gdzie zimne wody rzeki mieszają się z ciepłymi wodami Morza Karaibskiego. Ale zanim tam dotarliśmy przy dźwiękach muzyki reggae popłynęliśmy posnoorkować. Mimo, że morze i rafy koralowe są piękne i urzekające to niestety nie mogą równać się z tymi, które widzieliśmy np. w Egipcie, ale kolorowe rybki przemykają żwawo.
Wodospady Dunn’s River Falls równe muzyce reggae?
Usatysfakcjonowani wróciliśmy na jacht i udaliśmy się w dalszą podróż, tym razem do upragnionego miejsca docelowego, wodospadów Dunn’s River Falls. Jest to jeden z narodowych skarbów Jamajki, według jamajczyków równie popularny na świecie jak muzyka reggae.
Ciekawostka! W 1657 roku miała tam miejsce bitwa „Las Chorreras” między okupującymi wyspę od 1655 roku Brytyjczykami, a hiszpańskimi oddziałami wysłanymi z Kuby w celu odzyskania Jamajki. Bitwa została wygrana przez siły brytyjskie i wyspa pozostała w rękach angielskich aż do 1962 roku kiedy to Jamajka stała się niepodległym państwem.
My name is Bond, jamajski James Bond
Wodospady to formacja mająca około 55 metrów wysokości i 180 metrów długości, przywodzi na myśl gigantyczne schody po których wchodzi się na szczyt. Spojrzeliśmy w górę i z bananem na ustach ruszyliśmy przed siebie.
Cała wspinaczka zaczyna się od wspaniałej piaszczystej plaży, na której wylegiwał się Sean Connery w filmie Dr No. Tak, tak, wodospady zagrały w filmie rozpoczynającym całą serię przygód super agenta 007. My name is Bond, James Bond.
Wspinamy się na jedną z większych atrakcji Jamajki
To tutaj też nastąpił szok, woda w rzece jest dość zimna, żeby nie powiedzieć lodowata. Wyobraźcie sobie, że wychodzicie z ciepłego morza wprost w zimne objęcia rzeki Dunn.
Sama wspinaczka odbywa się pod schodach i półkach skalnych naturalnie wyżłobionych przez wodę. Z racji bezpieczeństwa zwiedzający podzieleni są na grupy i każda grupa prowadzona jest przez lokalnego przewodnika, który czuwa nad bezpieczeństwem. Pewne odcinki pokonuje się nawet trzymając się za ręce. Co kawałek jest przerwa na kąpiel w naturalnym basenie wydrążonym przez spadającą wodę, powygłupianie się i porobienie zdjęć. Już samo otoczenie zapiera dech w piersiach, bujna roślinność i fantastyczny śpiew ptaków, a my brodzimy w orzeźwiającej wodzie.
Po dotarciu na szczyt mamy chwilę na odpoczynek. Natrafiliśmy na sympatycznego pająka, choć Kasia wcale nie uważała żeby był sympatyczny, i ogromne owoce jackfruita, czyli chlebowca.
Przez las udajemy się spacerem z powrotem na plaże i do katamaranu. A w drodze powrotnej króluje reggae i jamajski rum leje się strumieniami. Piękne zwieńczenie przygody.
Kąpiel w wodospadach warta grzechu
Jest to jedno z miejsc na Jamajce, które po prostu trzeba odwiedzić, niestety myśli tak większość turystów i atrakcja jest mocno oblegana. Nie znajdziecie tam ciszy i spokoju przez co miłośnicy dziewiczej przyrody będą zawiedzeni. Jednak mimo wszystko zdecydowanie warto odwiedzić to miejsce i poczuć bryzę rzeki Dunn na własnej skórze.
Autor
Podróżnik, bloger, master of technology i siła napędowa do dokumentowania przygód. Dodatkowo wszystko jedzący łasuch dbający o rozwój sekcji “Podróże Kulinarne”. Kiedyś pełnił funkcję skrupulatnego księgowego, ale porzucił tę fuchę, bo kto by liczył kasę, jak można liczyć gwiazdy.
